Zasiadka Marzeń
Data dodania: 09-09-2024
Przejdź do strony głównej Wróć do kategorii Artykuły
Aktualny sezon jest dla mnie czasem nowości oraz zmian przede wszystkim w miejscach, w których wędkuję. Nazwałem to okresem przejściowym i coraz więcej czasu spędzam nad wodami publicznymi, aby w przyszłym roku poświęcić im już większą część całego karpiowego roku. Spędzając kwietniową zasiadkę nad jeziorem PZW No Kill, wiedziałem, że to nie woda dla mnie.
Brak możliwości korzystania z pontonu był głównym czynnikiem, który spowodował, że nie chciałem poświęcać czasu na miejsce, gdzie nie będę mógł wykorzystać w pełni swoich możliwości, a najciekawsze według mnie miejscówki będą tym samym niedostępne. Poza tym marzyła mi się woda o większej powierzchni, gdzie poziom trudności będzie jeszcze wyższy.
Kolega pochodzący z tamtych okolic wspomniał, że kilka kilometrów dalej znajduje się spore jezioro, ale nie posiada o nim za wiele informacji. Pojechaliśmy na miejsce, znaleźliśmy wstępnie dojazd i zaczęliśmy rozważać możliwości co do zasiadki nad tym zbiornikiem. Mimo to nie dało się wyczuć w tym wszystkim takich emocji i zadowolenia jakie bym oczekiwał. Kilka tygodni później kiedy dostałem filmy i zdjęcia wyrośniętych grążeli, lilii, trzcinowisk oraz zazielenionego lasu wiedziałem, że to jest to!
Szybko ustaliliśmy termin zasiadki na koniec sierpnia, którą chcieliśmy potraktować kompletnie na luzie, popływać w tym czasie porządnie z sondą oraz stukadełkiem, poszukać razem miejsc i zdecydować czy przyszły sezon poświęcamy w pewnym stopniu pod ten zbiornik. Ciekawość i chęć przygotowania sobie łowiska wzięła jednak u mnie górę i na 4 dni przed rozpoczęciem zasiadki, pojechałem z samym pontonem oraz towarem do nęcenia, aby wytypować i zasypać wybrane miejscówki, co wkrótce miało okazać się bardzo dobrą decyzją.
Na obszar łowienia wybraliśmy sporą lecz dość płytką zatokę i skupiliśmy się głównie na przeciwległym brzegu, gdzie szukałem oczek wśród gęstych grążeli. Głębokości wahały się od 1-1,5 m z dość mocno mulistym dnem. Finalnie postawiłem aby wybrać nam trzy miejsca w roślinności oraz dla odmiany jedno bardziej na otwartej wodzie, niedaleko trzcin gdzie głębokość sięgała już ok. 2m, a dno było twarde. Miejsca zostały zasypane: 1. Tropical Squide 25mm + Szprotka Oil 18mm + fermentowana kukurydza oraz 2. pellet Arctic Krill i Halibut 20mm + połówki i całe kule Arctic Krill 25mm.
Była to prawdopodobnie pierwsza zasiadka do której podszedłem z takim luzem, a głównym celem było „zbadanie” jeziora oraz odpoczynek. Pierwszy dzień oraz noc musiałem spędzić sam. Kolega Adrian przyjechał pomóc wywieźć mi zestawy, a sam miał dołączyć do mnie kolejnego przedpołudnia. Wypływając odpowiednio na 290 oraz 330 metrów od pomostu z wędkami, zauważyłem, że w pontonie nabitym „na kamień” powoli brakuje powietrza w dwóch z trzech komór. Po sprawnym położeniu zestawów, sprawdziliśmy jak wygląda pomost, na którym mieliśmy wędki i przycumowany był nasz środek pływający. Naszym oczom ukazały się ogromne ilości wystających od spodu wkrętów, których wcześniej nie zauważyliśmy. Byłem już pewien, że pierwszy raz od 8 lat przebiłem ponton i to nie w jednym miejscu. Na słowa Adriana, że „jutro rano będziesz miał worek w wodzie” uśmiechnąłem się tylko i szybko zmieniłem temat, kompletnie nie wierząc w taki scenariusz. Ok. 22:00 tego samego wieczora mając jednego pika, przeszedłem się na pomost, a moim oczom ukazał się obraz sflaczałego pontonu, który trzymał się tylko na jednej komorze. Oczywiście pierwszą myślą było „a co zrobię jeśli w nocy będę miał branie?”.
Na odpowiedź nie musiałem długo czekać, jednak był to już późny poranek, kiedy to po śniadaniu i obserwacji wody ok. 9:30 słyszę najpierw jeden, drugi i trzeci pik. Chwytając wędkę i spoglądając kątem oka jak wygląda ponton decyzja zapadła bardzo szybko, płynę! Wiem, że było to nierozsądne, a żadna ryba nie powinna być ważniejsza od własnego bezpieczeństwa, dlatego nigdy tego nie powtarzajcie i uważajcie na siebie bardziej niż ja. Branie nastąpiło z najdalszej miejscówki z samego środka grążeli i jak tylko zapłynąłem na miejsce wiedziałem, że będzie to bardzo trudne wyzwanie. Odplątywanie żyłki, ciągłe odkładanie wędki aby podpływać na wiosłach do kolejnej łodygi, odjazdy ryby (które mimo wszystko utwierdzały mnie, że dalej jest o co walczyć), brak możliwości aby podeprzeć ręce na przodzie pontonu (brak powietrza w przedniej komorze) i tak przez dobre pół godziny. W międzyczasie miałem rybę już tak blisko, że zauważyłem jej grzbiet, którego widok, dał mi do zrozumienia, że przeciwnik jest raczej średniej wielkości. Jak wielkie było moje zdziwienie, kiedy po kolejnych minutach walki o każdy centymetr strzałówki w niewielkim oczku mam rybę przed sobą, szykuję podbierak, a ona przerzucając się na bok pokazuje swój prawdziwy rozmiar. W tym samym czasie instynktownie włożyłem pod nią podbierak najgłębiej jak potrafiłem, a ogromny plusk wystraszonego karpia kazał mi myśleć, że ryba uciekła. Jakiej euforii doznałem, kiedy podniosłem kosz podbieraka, a piękny golec był w środku wiedzą chyba wszyscy znajdujący się w promieniu kilku kilometrów od jeziora. Radość i krzyk szczęścia nie do opisania. Nie ruszając się z miejsca wykonuję szybko telefon do Adriana przekazując tak świetną informację. Emocje trzymają mnie jeszcze długo i dopiero po kilkunastu minutach kiedy na miejsce przyjeżdża Adrian robimy sesję i jestem w stanie nagrać krótki filmik, który mogliście zobaczyć jeszcze tego samego dnia.
Dalsze łowienie było jednak niemożliwe i priorytetem było znalezienie wulkanizatora, który naprawi przebity ponton. Znalezione 3 dziury, zostały profesjonalnie zaklejone, a my mogliśmy wywieźć zestawy. W moim przypadku schemat się nie zmienił i w to samo miejsce powędrowały kulki Tropicala, Szprotki oraz kukurydza, a na włosie pojedyncza, 25mm nowa testowana kulka Tropical Sqiude. Po całym dniu wrażeń, w końcu mogliśmy usiąść spokojnie wieczorem i przeanalizować sytuację, której nie spodziewaliśmy się kompletnie. Ryba 20,100kg po pierwszej nocy, na dużej kompletnej nieznanej nam wodzie to jak sen. Wtorek mija na odpoczynku, ja po prawie dwóch dobach przewiozłem zestaw, który nie dał do tego czasu brania i czekaliśmy na dalszy rozwój sytuacji nie marząc nawet o tym co wydarzy się za kilka godzin.
2:30 – noc z wtorku na środę, pojedynczy pik budzi mnie, podnosi lekko puls, jednak takich fałszywych alarmów od przelatujących nietoperzy i silnego wiatru przy najwyższej czułości sygnalizatorów było już kilka także nie podnoszę nawet głowy. Jednak kiedy po kilku sekundach dźwięk się powtarza już wiem, że to nie przypadek. Do wędek mamy ok. 50 metrów, wchodząc na pomost oświetlam szczytówki, jedna z nich ugina się mocniej i już wiem, że mam kolejne branie z tego samego miejsca. Tym razem we dwóch, wszystko przebiega znacznie sprawniej, jednak w kompletnej ciemności. Zapływamy na miejsce, ja zaczynam zabawę z odwijaniem żyłki, a ryba pokazuje się za nami – wyszła prawie na otwartą wodę, jednak zaplątała się w gęstej roślinności. Bardzo zwinnie i szybko radzimy sobie w takiej sytuacji, a kiedy rybę mam na wyciągnięcie ręki, nogi prawie uginają się pode mną. Adrian szybkim ruchem podbiera ogromną rybę, która chyba sama nie do końca wie co się dzieje. W świetle latarki widzimy jaki jest gruby i szeroki, a ja zadaje sobie tylko jedno pytanie „co tu się dzieje?!”. Waga wskazuje 24,400kg starego mieszkańca tego jeziora. Ryba życia? Tak mogę ją określić. Sporo wiadomości i gratulacji od znajomych od samego rana, ale z takich chwil trzeba się po prostu cieszyć!!
Kolejne dni to fala nadchodzących upałów i oprócz korzystania z uroków wolnego nie wydarzyło się już nic więcej. Czy powodem była temperatura, czy po prostu limit już i tak ogromnego szczęścia skończył się wraz z drugim braniem? Ciężko cokolwiek wnioskować, nie znając dalej zwyczajów ryb w tym zbiorniku. Ale czy moglibyśmy wymagać jeszcze więcej? Wiem tylko tyle, że ta zasiadka zostanie w mojej pamięci bardzo długo, a poznawanie i okrywanie tego jeziora stał się podstawowym celem na przyszły rok. Zasiadka ta pokazała mi kolejny raz jak nieobliczalne może być wędkowanie, nawet te, które z pozoru może wydawać się, że nie ma prawa nas zaskoczyć.
Pozdrawiam Piotr „Łowik” Łowiński
Kolega pochodzący z tamtych okolic wspomniał, że kilka kilometrów dalej znajduje się spore jezioro, ale nie posiada o nim za wiele informacji. Pojechaliśmy na miejsce, znaleźliśmy wstępnie dojazd i zaczęliśmy rozważać możliwości co do zasiadki nad tym zbiornikiem. Mimo to nie dało się wyczuć w tym wszystkim takich emocji i zadowolenia jakie bym oczekiwał. Kilka tygodni później kiedy dostałem filmy i zdjęcia wyrośniętych grążeli, lilii, trzcinowisk oraz zazielenionego lasu wiedziałem, że to jest to!

Szybko ustaliliśmy termin zasiadki na koniec sierpnia, którą chcieliśmy potraktować kompletnie na luzie, popływać w tym czasie porządnie z sondą oraz stukadełkiem, poszukać razem miejsc i zdecydować czy przyszły sezon poświęcamy w pewnym stopniu pod ten zbiornik. Ciekawość i chęć przygotowania sobie łowiska wzięła jednak u mnie górę i na 4 dni przed rozpoczęciem zasiadki, pojechałem z samym pontonem oraz towarem do nęcenia, aby wytypować i zasypać wybrane miejscówki, co wkrótce miało okazać się bardzo dobrą decyzją.
Na obszar łowienia wybraliśmy sporą lecz dość płytką zatokę i skupiliśmy się głównie na przeciwległym brzegu, gdzie szukałem oczek wśród gęstych grążeli. Głębokości wahały się od 1-1,5 m z dość mocno mulistym dnem. Finalnie postawiłem aby wybrać nam trzy miejsca w roślinności oraz dla odmiany jedno bardziej na otwartej wodzie, niedaleko trzcin gdzie głębokość sięgała już ok. 2m, a dno było twarde. Miejsca zostały zasypane: 1. Tropical Squide 25mm + Szprotka Oil 18mm + fermentowana kukurydza oraz 2. pellet Arctic Krill i Halibut 20mm + połówki i całe kule Arctic Krill 25mm.

Była to prawdopodobnie pierwsza zasiadka do której podszedłem z takim luzem, a głównym celem było „zbadanie” jeziora oraz odpoczynek. Pierwszy dzień oraz noc musiałem spędzić sam. Kolega Adrian przyjechał pomóc wywieźć mi zestawy, a sam miał dołączyć do mnie kolejnego przedpołudnia. Wypływając odpowiednio na 290 oraz 330 metrów od pomostu z wędkami, zauważyłem, że w pontonie nabitym „na kamień” powoli brakuje powietrza w dwóch z trzech komór. Po sprawnym położeniu zestawów, sprawdziliśmy jak wygląda pomost, na którym mieliśmy wędki i przycumowany był nasz środek pływający. Naszym oczom ukazały się ogromne ilości wystających od spodu wkrętów, których wcześniej nie zauważyliśmy. Byłem już pewien, że pierwszy raz od 8 lat przebiłem ponton i to nie w jednym miejscu. Na słowa Adriana, że „jutro rano będziesz miał worek w wodzie” uśmiechnąłem się tylko i szybko zmieniłem temat, kompletnie nie wierząc w taki scenariusz. Ok. 22:00 tego samego wieczora mając jednego pika, przeszedłem się na pomost, a moim oczom ukazał się obraz sflaczałego pontonu, który trzymał się tylko na jednej komorze. Oczywiście pierwszą myślą było „a co zrobię jeśli w nocy będę miał branie?”.

Na odpowiedź nie musiałem długo czekać, jednak był to już późny poranek, kiedy to po śniadaniu i obserwacji wody ok. 9:30 słyszę najpierw jeden, drugi i trzeci pik. Chwytając wędkę i spoglądając kątem oka jak wygląda ponton decyzja zapadła bardzo szybko, płynę! Wiem, że było to nierozsądne, a żadna ryba nie powinna być ważniejsza od własnego bezpieczeństwa, dlatego nigdy tego nie powtarzajcie i uważajcie na siebie bardziej niż ja. Branie nastąpiło z najdalszej miejscówki z samego środka grążeli i jak tylko zapłynąłem na miejsce wiedziałem, że będzie to bardzo trudne wyzwanie. Odplątywanie żyłki, ciągłe odkładanie wędki aby podpływać na wiosłach do kolejnej łodygi, odjazdy ryby (które mimo wszystko utwierdzały mnie, że dalej jest o co walczyć), brak możliwości aby podeprzeć ręce na przodzie pontonu (brak powietrza w przedniej komorze) i tak przez dobre pół godziny. W międzyczasie miałem rybę już tak blisko, że zauważyłem jej grzbiet, którego widok, dał mi do zrozumienia, że przeciwnik jest raczej średniej wielkości. Jak wielkie było moje zdziwienie, kiedy po kolejnych minutach walki o każdy centymetr strzałówki w niewielkim oczku mam rybę przed sobą, szykuję podbierak, a ona przerzucając się na bok pokazuje swój prawdziwy rozmiar. W tym samym czasie instynktownie włożyłem pod nią podbierak najgłębiej jak potrafiłem, a ogromny plusk wystraszonego karpia kazał mi myśleć, że ryba uciekła. Jakiej euforii doznałem, kiedy podniosłem kosz podbieraka, a piękny golec był w środku wiedzą chyba wszyscy znajdujący się w promieniu kilku kilometrów od jeziora. Radość i krzyk szczęścia nie do opisania. Nie ruszając się z miejsca wykonuję szybko telefon do Adriana przekazując tak świetną informację. Emocje trzymają mnie jeszcze długo i dopiero po kilkunastu minutach kiedy na miejsce przyjeżdża Adrian robimy sesję i jestem w stanie nagrać krótki filmik, który mogliście zobaczyć jeszcze tego samego dnia.

Dalsze łowienie było jednak niemożliwe i priorytetem było znalezienie wulkanizatora, który naprawi przebity ponton. Znalezione 3 dziury, zostały profesjonalnie zaklejone, a my mogliśmy wywieźć zestawy. W moim przypadku schemat się nie zmienił i w to samo miejsce powędrowały kulki Tropicala, Szprotki oraz kukurydza, a na włosie pojedyncza, 25mm nowa testowana kulka Tropical Sqiude. Po całym dniu wrażeń, w końcu mogliśmy usiąść spokojnie wieczorem i przeanalizować sytuację, której nie spodziewaliśmy się kompletnie. Ryba 20,100kg po pierwszej nocy, na dużej kompletnej nieznanej nam wodzie to jak sen. Wtorek mija na odpoczynku, ja po prawie dwóch dobach przewiozłem zestaw, który nie dał do tego czasu brania i czekaliśmy na dalszy rozwój sytuacji nie marząc nawet o tym co wydarzy się za kilka godzin.

2:30 – noc z wtorku na środę, pojedynczy pik budzi mnie, podnosi lekko puls, jednak takich fałszywych alarmów od przelatujących nietoperzy i silnego wiatru przy najwyższej czułości sygnalizatorów było już kilka także nie podnoszę nawet głowy. Jednak kiedy po kilku sekundach dźwięk się powtarza już wiem, że to nie przypadek. Do wędek mamy ok. 50 metrów, wchodząc na pomost oświetlam szczytówki, jedna z nich ugina się mocniej i już wiem, że mam kolejne branie z tego samego miejsca. Tym razem we dwóch, wszystko przebiega znacznie sprawniej, jednak w kompletnej ciemności. Zapływamy na miejsce, ja zaczynam zabawę z odwijaniem żyłki, a ryba pokazuje się za nami – wyszła prawie na otwartą wodę, jednak zaplątała się w gęstej roślinności. Bardzo zwinnie i szybko radzimy sobie w takiej sytuacji, a kiedy rybę mam na wyciągnięcie ręki, nogi prawie uginają się pode mną. Adrian szybkim ruchem podbiera ogromną rybę, która chyba sama nie do końca wie co się dzieje. W świetle latarki widzimy jaki jest gruby i szeroki, a ja zadaje sobie tylko jedno pytanie „co tu się dzieje?!”. Waga wskazuje 24,400kg starego mieszkańca tego jeziora. Ryba życia? Tak mogę ją określić. Sporo wiadomości i gratulacji od znajomych od samego rana, ale z takich chwil trzeba się po prostu cieszyć!!

Kolejne dni to fala nadchodzących upałów i oprócz korzystania z uroków wolnego nie wydarzyło się już nic więcej. Czy powodem była temperatura, czy po prostu limit już i tak ogromnego szczęścia skończył się wraz z drugim braniem? Ciężko cokolwiek wnioskować, nie znając dalej zwyczajów ryb w tym zbiorniku. Ale czy moglibyśmy wymagać jeszcze więcej? Wiem tylko tyle, że ta zasiadka zostanie w mojej pamięci bardzo długo, a poznawanie i okrywanie tego jeziora stał się podstawowym celem na przyszły rok. Zasiadka ta pokazała mi kolejny raz jak nieobliczalne może być wędkowanie, nawet te, które z pozoru może wydawać się, że nie ma prawa nas zaskoczyć.


Pozdrawiam Piotr „Łowik” Łowiński
Przejdź do strony głównej Wróć do kategorii Artykuły